poniedziałek, 27 lutego 2017

3 mity fundamentalizmu polskiego

Lubię propagandę. To znaczy, nie lubię, jak każdy normalny człowiek - lubię jedynie oglądać, jakie sztuczki są stosowane, by kogoś do czegoś przekonać. Chociaż częściej, niż się to wydaje, propaganda nie ma na celu kogokolwiek do siebie przekonać, tylko utrzymać wątpiących przy jedynie słusznej wierze. Ot, najlepszym przykładem ku temu jest TVPiS. Siermiężne wazeliniarstwo i oczywiste kłamstwa nikogo na stronę PiS nie przeciągną. I nie o to chodzi. Chodzi tylko o to, by Ci, którzy głosowali za PiSem, a teraz się zastanawiają, czy dobrze zrobili widząc, co PiS wyczynia, przestali się zastanawiać. Polska propaganda głównie więc taka jest - prostacka i powtarzalna. Od dawna nikt nic nowego nie wymyślił.
 
Chciałem w tym miejscu opisać 3 najbardziej popularne, proste i jak najbardziej błędne mity, jakie nieustannie są powtarzane w internetach przez lobbystów "polskiej przedsiębiorczości". Napisałem to w cudzysłowie, gdyż wiele to z przedsiębiorczością wspólnego nie ma, raczej z polskim cwaniactwem w stylu Nikodema Dyzmy.
 
Mit 1 - "Rząd nie ma własnych pieniędzy. Jeśli rząd komuś coś daje, to znaczy, że zabiera tobie."
 
Źródłem tej mądrości jest oczywiście Margaret Thatcher, której oryginalna wypowiedź doczekała się już wielu mutacji. Ale sens jest ogólnie zawsze taki sam - ludzie pracują, zarabiają uczciwie, przychodzi urząd skarbowy, zabiera z tego jak zwykle za dużo (co tam "zabiera" - kradnie!) i tylko tymi zabranymi pieniędzmi rząd dysponuje. Większość wydatków rządowych nie ma więc sensu, bo lepiej byłoby po prostu nie zabierać ludziom ich pieniędzy, a ci wydaliby je ze znacznie lepszym efektem i bez marnotrawienia przez pośredniczących urzędasów. Jasne, proste, oczywistość faktu wali po oczach.
 
A teraz sięgamy do portfela i wyciągamy banknot. Jeśli ktoś ma (a jak nie ma, to niech sobie wyobrazi), że jest to nowy banknot 500-złotowy... tylko skąd mamy w portfelu banknot 500-złotowy? Skoro wszystkie pieniądze pochodzą od ludzi uczciwie pracujących, to znaczy, że i ten banknot został przez nich wytworzony. Tylko dokładnie przez kogo, bo ja akurat drukarki w domu nie mam? I który z nich wpadł na pomysł, żeby zacząć produkować banknoty o nominale 500 zł? Skoro nie ja, to może mój sąsiad? Albo Czesław, on zawsze był trochę taki nie bardzo. Niby twierdzi, że w szopie bimber pędzi, a on tam pewnie banknoty 500-złotowe drukuje.
 
Załóżmy jednak, że nikt z uczciwie pracujących obywateli nie dysponuje maszynami drukarskimi i nie tworzy pieniędzy. To kto to robi? Jeszcze raz patrzymy na banknot i czytamy, co tam jest napisane. "Banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski są prawnym środkiem płatniczym w Polsce". Hm, czyli pieniądze emituje NBP, a nie lud pracujący miast i wsi. A skąd on wie, ile pieniędzy jest potrzebnych? Nikogo o zdanie nie pytał, więc chyba zgaduje, że mniej więcej mnóstwo miliardów, z dokładnością do paru milionów. A później przekazuje pieniądze do banków, które je dalej puszczają w obieg.
 
No dobra, to już wiemy, że to nie ludzie są źródłem pieniędzy, ale to nie zmienia faktu, że je dostają, bo pracują. I owszem, tylko czy ci ludzie pracowaliby, gdyby tych pieniędzy nie było? Pewnie nie, bo mało kto tak bardzo lubi pracować, że robiłby to za darmo. Tak więc to nie praca ludzi tworzy pieniądze, tylko obecność pieniędzy daje pracę. Żeby lepiej sobie uświadomić tę różnicę, można sobie wyobrazić to tak - szukamy pracy i rozmawiamy z pracodawcą nt. płacy. I może on powiedzieć takie rzeczy:
 
Opcja 1 - "nie mam pieniędzy, ale twoja praca je wytworzy, więc jak już sprzedam to, co wyprodukujesz, to będę miał ci z czego zapłacić";
Opcja 2 - "mam pieniądze, zapłacę ci za twoją pracę mnóstwo tysięcy złotych." I w domyśle jeszcze: "Potem sprzedam to, co wytworzysz, i koszt zatrudnienia ciebie mi się zwróci."
 
Która opcja jest bliższa rzeczywistości?
 
Idziemy dalej z tym mitem, czyli "rząd nie ma własnych pieniędzy". Wiadomo - złodzieje, tylko zabierają, kradną, same utrapienie. Tyle, że też nie bardzo. Rząd może stwierdzić, że wyda więcej, niż ma pieniędzy - i nazywa się to deficyt. Ale jak to? Jak może wydać więcej, niż zabrał obywatelom? To skąd ma pieniądze, których nie ma? Po prostu - rząd ma supermoce, których nikt inny nie ma. Może stwierdzić, że walutą obowiązującą jest złoty, a nie na przykład euro czy kocie kupki z kuwety (można sobie wyobrazić hipotetyczną sytuację, że jednak są to kocie kupki - z jednej strony ludzie zaczęliby lepiej dbać o koty, z drugiej strony, przekarmialiby je na potęgę, żeby produkowały więcej pieniędzy). Rząd może opodatkować to, na co ma ochotę, w wysokości, w jakiej zechce. Rząd może też uznać, że ma do dyspozycji więcej pieniędzy, niż jest w stanie w przyszłości ściągnąć z podatków czy też wziąć z kredytów. Dlaczego może? Bo tak - bo jest rządem i to właśnie ma robić. Jeśliby pozbawić go tych supermocy, to przestałby być rządem i stałby się tradycyjnym, polskim nierządem. Wracając do tego, skąd rząd ma pieniądze, których nie zabiera obywatelom. Rząd ma władzę nad pieniądzem (po części za pośrednictwem banku centralnego) i może go mieć tyle, ile zechce. Mówiąc w uproszczeniu - jeśli stwierdzi, że ma, to ma. Ten pieniądz następnie udostępnia obywatelom - bezpośrednio (np. wypłacając zasiłki, 500+) albo pośrednio (np. płacąc prywatnym firmom za budowę dróg). Nie może jednak tego robić bez końca - tzn. nie może ciągle wytwarzać nowych pieniędzy i je wydawać, bo w końcu ludzie zostaną nimi zawaleni, a ich wartość przerośnie to, co będą w stanie za to kupić - przez co dojdzie do inflacji i pieniądz stanie się bezwartościowy. Żeby do tego nie doszło, to trzeba ilość pieniądza w obiegu kontrolować i ściągać jego nadwyżkę... I tak witamy się z urzędem skarbowym i podatkami, który zabiera rządowe pieniądze z powrotem.
 
Powyższe zdanie Margaret Thatcher jest więc faktycznie postawieniem rzeczywistości na głowie. Prawdziwe stwierdzenie powinno brzmieć tak: "Ludzie nie dysponują innymi pieniędzmi niż te, które udostępnia im rząd."
 
Mit 2 -  "Szydło zadłuża Polskę szybciej niż Gierek!"
 
Jeb! - gierkowskim młotkiem w łeb. Nie lubię Szydło. Gierka też nie, ale chyba mniej, niż Szydło. Pomijam jednak osobiste wycieczki z tego prymitywnego hasełka, które jednym celem jest wywarcie wrażenia, że jest już strasznie, ojej, bo dług jak za Gierka, wszyscy umro.
 
Zajmijmy się więc raczej krótko konkretem, czyli zadłużeniem. Najlepiej zrobić to na prostych przykładach. Powiedzmy, że mamy dwóch ludzi - panią Szydło i pana Gierka.
 
Sytuacja 1 - przychodzą do banku po kredyt właściciele dwóch firm - pan Gierek i pani Szydło, na kupno maszyn niezbędnych do rozwinięcia działalności gospodarczej. Gierek chce pożyczyć 100 000 zł, a pani Szydło 200 000 zł. Kto z nich będzie będzie bardziej zadłużony? Odpowiedź: pani Szydło.
 
Sytuacja 2 - sytuacja na początku jak wyżej. Bankier pyta się, jakie mają zabezpieczenie dla kredytu. Firma Gierka ma budynek o wartości 200 000 zł, a firma Szydło ma budynek o wartości 400 000 zł. Kto z nich będzie bardziej zadłużony? Odpowiedź: oboje będą zadłużeni tak samo, gdyż oboje chcą kredytu na połowę wartości majątku, jaki już posiadają.
 
Sytuacja 3 - sytuacja na początku jak wyżej. Bankier pyta się, jakie przewidują dochody po kupnie nowych maszyn na kredyt. Gierek mówi, że nie będzie żadnych dochodów, bo będzie produkował czołgi dla Układu Warszawskiego. Szydło mówi, że będzie produkować samochody elektryczne, na których zarobi 50 000 zł rocznie. Kto z nich będzie bardziej zadłużony? Odpowiedź: Gierek, bo weźmie kredyt i nie będzie go spłacał. Szydło spłaci dług w 4 lata.
 
A teraz realia. Nieważne, na jaką kwotę ktoś jest zadłużony. Ważne, czy ma czym pokryć długi. Obecnie Polska jest mniej więcej dwa razy bogatsza, niż była w latach 70-tych. Może więc bardziej się zadłużać. Warto też to zrobić, jeśli dzięki temu można zainwestować w coś, co pozwoli uzyskiwać w przyszłości większe dochody. Elektryczne samochody mają większą przyszłość, niż czołgi Układu Warszawskiego.
 
Mit 3 - "Pracownicy zarabialiby więcej, gdyby rząd nie obciążał pracodawców składkami na ZUS."
 
To dość popularny i często przewijający się mit. Rząd to taki złodziej, co zmusza pracodawców do płacenia składek za pracownika, oprócz tego, że muszą jeszcze mu płacić pensję. Gdyby więc rząd przestał kraść, to pracodawca zamiast płacić na ZUS, podniósłby płace pracownikowi...
 
Serio?
 
Minimalistyczna Satyra Ahmeda Goldsteina wykpiła to już wystarczająco dobrze, więc nie będę się silił na własny przykład, tylko będę się tym posiłkował. Powiedzmy, że zatrudniamy hydraulika do naprawy kranu w naszym domu i dogadujemy się z nim na 100 zł za całą robotę. Od tego my musimy jeszcze zapłacić składkę na ZUS w wysokości 50 zł. Hydraulik tego na oczy nie widzi, bo po prostu dostaje swoje 100 zł, na które jest umówiony. Wyobraźmy teraz sobie, że rząd zwalnia nas z obowiązku płacenia 50 zł. Co wtedy robimy - dajemy te 50 zł hydraulikowi czy zostawiamy dla siebie? Pytanie retoryczne, oczywiście.

To dość prosty chwyt propagandowy, mający wzbudzić litość i zrozumienie dla biednych i poszkodowanych przedsiębiorców, którzy by wszystko zrobili dla swych pracowników, tylko ten złodziejski rząd ciągle to uniemożliwia. Nie jestem przeciwnikiem przedsiębiorców - ale niech grają uczciwie, a nie wciskają tego typu bzdety.

Tyle na temat propagandy na dziś. Przeczyta to 50 osób, pierdoły Korwina i Gwiazdowskiego zaś 50 tysięcy, więc będę miał co robić.