niedziela, 27 września 2015

Kalecki - Intro

Ponarzekałem sobie na bzdurną ekonomię i wynikające z niej nonsensy, jakie do głów ludziom się powszechnie kładzie - ale wiadomo, że narzekać każdy może, za to zrobić coś samemu to już inna sprawa. Aby więc łatwo nie było, to teraz przejdę do prezentowania bardziej konstruktywnych treści, zaczynając od największego polskiego ekonomisty (i pewnie jednego z największych na świecie), czyli Michała Kaleckiego.

Teraz pewnie 99.9% osób zastanawia się, kto to w ogóle jest (i dlaczego nie Balcerowicz). Kalecki, niestety, miał życiowego pecha do kariery i uznania. Najpierw, w okresie międzywojennym, nie stać było go na studia, więc uczył się sam. Potem opublikował swoją teorię - tylko, że w złych językach, czyli po polsku i francusku. Kiedy w końcu przetłumaczono go na angielski, okazało się, że zbliżoną (aczkolwiek gorszą) teorię międzyczasie zdążył już opublikować Keynes, więc pierwszeństwo przypisano jemu. Od 1936 r. był wykładowcą w Wielkiej Brytanii, po wojnie pracował w ONZ. Kiedy wrócił w 1955 do kraju, był już bardzo znanym ekonomistą - komuniści więc go zatrudnili, ale ignorowali, bo był dla nich nie dość rewolucyjny. Po 1968 r., ze względu na żydowskie pochodzenie, w ogóle poszedł w odstawkę. Zmarł w 1970 r., na 4 dni przed nominowaniem go do nagrody Nobla. A po 1989 r. został już całkowicie wymazany z polskiej nauki - nie po to przecież w kraju wprowadzało się kapitalizm, by uczyć się ekonomii od jakiegoś peerelowskiego profesora. I tak najbardziej znany na świecie polski ekonomista w swym kraju został niemalże zupełnie zapomniany.

Tyle tytułem wstępu, zacznę teraz od podstaw i prostego modelu Kaleckiego, który i tak będzie wystarczająco treściwy, a do tego będzie oparty na zwykłej rachunkowości, a nie teorii.

Z definicji produkcja w danym kraju, zwana produktem krajowym brutto (PKB), jest liczona w uproszczeniu dwoma wzorami, które powinny dawać te same wyniki (kto mi nie wierzy, niech sobie wklepie w Gógla "PKB" albo "rachunki narodowe"):

PKB = wynagrodzenia pracowników (W) + zyski przedsiębiorstw (R) [czyli, że wszystko, co wyprodukowane, zostanie kupione albo przez pracowników, albo przez firmy]

PKB = konsumpcja (C) + inwestycje (I) [czyli, że nasze dochody przeznaczymy na konsumpcję lub inwestycje]

Można to przekształcić tak, że:
I = W1 + R1 [wartość produkcji inwestycyjnej jest równa płacom i zyskom w firmach inwestycyjnych]
C = W2 + R2 [wartość produkcji konsumpcyjnej jest równa płacom i zyskom w sektorze konsumpcyjnym]
W = W1 + W2 [płace pracowników firm inwestycyjnych i konsumpcyjnych to wszystkie wynagrodzenia w gospodarce]
R = R1 + R2 [zyski firm inwestycyjnych i konsumpcyjnych to całość zysków w gospodarce]

Przyjmujemy proste założenie, że pracownicy nie inwestują (raczej rzadko kupują sobie np. koparkę), tylko cały swój dochód przeznaczają na konsumpcję, czyli:

C = W1 + W2 [całość wynagrodzeń wszystkich pracowników jest konsumowana]

a że C = W2 + R2, to tym samym W1 = R2 [od wynagrodzeń pracowników w sektorze inwestycyjnym zależą zyski firm konsumpcyjnych]

teraz po obu stronach dodajemy R1 i uzyskujemy wzór W1 + R1 = R1 + R2, co w konsekwencji daje I = R [inwestycje równają się zyskom przedsiębiorstw].

Można sobie zadać pytanie - co jest pierwsze, zyski czy inwestycje? Wg Kaleckiego - inwestycje. Przedsiębiorcy nie wiedzą, jakie będą ceny, a tym samym, nie wiedzą, jakie będą mieli zyski. Za to mogą decydować, jakie będą ich inwestycje. To od ich decyzji inwestycyjnych zależą więc dalsze zyski.

Uwspółcześniając nieco język Kaleckiego, podsumował on tę sytuację tak: "Pracownicy wydają tyle, ile zarabiają, przedsiębiorstwa zarabiają tyle, ile wydają."

A jakie są wnioski z tego (prostego) modelu?
1. Ograniczanie wysokości wynagrodzeń, choć wydaje się korzystne z punktu widzenia pojedynczego przedsiębiorstwa, zmniejsza ogólny popyt, a tym samym pomniejsza zyski wszystkich przedsiębiorstw. Jest to też odpowiedź na pytanie, jak skuteczna jest polityka oszczędzania w warunkach recesji.
2. Im większe są inwestycje, tym większe zarobki w firmach inwestycyjnych, co z kolei przekłada się na wzrost konsumpcji.




To na razie wersja prosta, później będę dodawał kolejne elementy składowe tego modelu (m.in. podatki, deficyt czy handel zagraniczny).

czwartek, 24 września 2015

2 + 2 > 4

Ostatnie urwanie głowy moje nie pozwala mi na napisanie czegokolwiek, na co miałbym ochotę, więc wrzucę tylko krótką myśl do zastanowienia, która - choć prosta - konsekwencje ma jednak spore. Najlepiej będzie zrobić to na przykładzie prostym, acz obrazowym.

Wyobraźmy sobie, że do magazynu podjechała ciężarówka, na którą trzeba załadować skrzynie z towarem. W magazynie jest dwóch magazynierów, z których każdy jest w stanie unieść ciężar maksymalnie 50 kg. W magazynie są 2 małe skrzynie o wadze 50 kg i jedna duża o wadze 100 kg. Co zrobią magazynierzy? Odpowiedź jest oczywista i prosta - każdy z nich załaduje po jednej małej skrzyni, a potem obaj połączą siły, wezmą skrzynię dużą i też dadzą radę ją przenieść. Łącznie załadują więc 200 kg towaru. O co chodzi w tym przykładzie?

Teraz zrobimy to samo według tego, co twierdzi neoklasyczna (neoliberalna) teoria ekonomii. Powiedzmy, że przykładowy magazyn reprezentuje całą gospodarkę (skala makro), a pojedynczy magazynier to jedna osoba lub firma działająca w tej gospodarce (skala mikro). Wg teorii produktywność całej gospodarki jest sumą produktywności poszczególnych firm (makro = suma mikro), czyli przekładając to na zdolność do dźwigania ciężarów - ponieważ każdy magazynier uniesie po 50 kg, to dwóch magazynierów uniesie kilogramów 100. Oczywiście, że nie 200, to byłoby nielogiczne.

Teoria neoklasyczna zupełnie igonoruje to, że ludzie, firmy czy w ogóle jakieś organizacje mogą ze sobą współpracować i wchodzić w złożone relacje (czasem jest więc z tego powodu nazywana przez krytyków ekonomią autystyczną), w wyniku których uzyskiwane są dodatkowe efekty, nieosiągalne dla jednostek. Jest to znane od dawna - piłkarze grają lepiej jako drużyna, a nie 11 indywidualistów.

Ten sam błąd popełniła też Margaret Thatcher w swym słynnym stwierdzeniu, na które powołują się skrajni liberałowie, że "nie ma czegoś takiego, jak społeczeństwo: są tylko pojedynczy mężczyźni i kobiety, oraz są rodziny". Cóż, ciekawe, komu lepiej wyjdzie gaszenie pożaru - pojedynczym mężczyznom, kobietom i rodzinom, czy straży pożarnej, powołanej i utrzymywanej przez społeczeństwo.

piątek, 18 września 2015

Strach ma Wielkie Oczy

Temat emigrantów/uchodźców wciąż się mnie czepia i odpuścić nie może, więc brnę w to dalej. Pominę przy tym wystąpienie Kaczyńskiego w Sejmie, które można dopisać do długiej listy wypowiedzi jego haniebnych, czy niemrawe ruchy Kopaczo-Platformy, wskazujące kolejny raz na to, że jak zwykle nie bardzo radzą sobie z rzeczywistością, gdy ta ich kopie w tyłek. Zajmę się dziś Strachem. Do ludzi zastraszonych żadne rozsądne argumenty nie trafiają. Można tłumaczyć, argumentować, ale i tak trzymają się swoich lęków - tym razem przed muzułmanami. Ten strach mnoży liczbę islamskich najeźdźców - oficjalnie jest to 120-160 tysięcy, w zeszłym tygodniu widziałem liczbę 3-4 milionów, w tym tygodniu - 6 milionów. Co to będzie za tydzień, miesiąc czy rok?

Strach wynika z zetknięcia się z Nieznanym, po którym nie wiadomo, czego się spodziewać. To naturalne dziedzictwo tego, że wywodzimy się z dżungli - od rozpoznania zagrożenia zależało przetrwanie człowieka. Przy Nieznanym nie wiadomo nic - groźne toto jest czy nie? Więc się boimy.

Takimi Nieznanymi są muzułmanie, z którymi Polacy dotąd nie mieli za wiele do czynienia. Polscy Tatarzy są zbyt nieliczni, by większość obywateli miała możliwość ich spotkania. Aby zjeść oryginalnego kebaba czy falafela robionego przez Turków albo Palestyńczyków, to największe szanse mają tylko mieszkańcy dużych miast. Z drugiej strony - Polaków wyjeżdżających na wakacje do Egiptu, Tunezji czy Turcji było raczej niemało. Widać jednak przy darmowych drinkach nie zwraca się uwagi na to, do jakiego kraju się trafiło. Polska więc, jak była, tak nadal jest leżącym na uboczu swojskim grajdołkiem, które światowe burze omijały. A tu nagle pojawia się perspektywa przyjęcia do kraju 12 tysięcy muzułmanów. OMatkoBoska.

Tu włącza się Strach przed Nieznanym. Można wówczas zareagować w dwojaki sposób - nie ryzykować, tylko wiać, albo się ze Nieznanym zmierzyć, a może okaże się to nie takie groźne. Żadna z tych opcji nie jest lepsza czy gorsza sama z siebie - czasem jedna jest skuteczniejsza, czasem druga, zależy od okoliczności. Przed nosorożcem lepiej uciekać, z pająkiem można sobie poradzić. Reakcje Polaków wpisują się dokładnie w ten schemat. Część chce uniknąć spotkania z muzułmanami, zamknąć się, obwarować, bo to ryzykowne wystawiać się na kontakt - a nuż okradną, zgwałcą, zaśmiecą, zasymilują, sterroryzują i zamienią kościoły w toalety. 120 tysięcy rozmnoży się w 6 milionów. Inni chcą podjąć ryzyko - pewnie, że muzułmanie mówią inaczej, inaczej się modlą, jedzą, zachowują, ale to wciąż ludzie. A mało ludzi biega ciągle z nożem w ręku albo się wysadza w powietrze. Na pewno nie 6 milionów, a nawet 120 tysięcy.

Inny Strach przed Nieznanym wynika z typowo polskiej niepewności i kompleksów. Polacy lękają się kontaktu z cudzoziemcami, bo boją się wyjść na głupków - dlatego, że nie znają języków, albo znają, tylko mówią niepoprawnie i z akcentem, albo że okaże się, że czegoś nie wiedzą, bo cudzoziemcy na pewno wiedzą coś lepiej i więcej itd. Lepiej więc unikać z nimi kontaktu, zamknąć się w swym zaścianku, byleby tylko nie wystawiać się na ryzyko ośmieszenia się, bo z takimi muzułmanami nawet nie wiadomo, jak postępować.

Sam jestem zwolennikiem zmierzenia się z Nieznanym. Może dlatego, że mam trochę większą wiedzę o muzułmanach, niż to, co pokazują w telewizorniach - dlatego też wiem, że Strach ma Wielkie Oczy i wyolbrzymia zagrożenie. Muzułmanie nie są groźni. Albo są równie groźni, co Katolicy. Groźni mogą być terroryści albo fanatycy, a ci stanowią margines wśród muzułmanów (i katolików też). Da się ich wyłapać, nie wpuścić albo odesłać z powrotem. W każdym bądź razie 12 tysięcy muzułmanów nie przyjdzie nagle do 36 milionów Polaków, nie przystawi im broni do głów i nie każe przechodzić na islam.

A jak któryś nasika w kościele, to jak każdego menela - zgarnie go policja. Jeśli zaś nie wierzycie w możliwości własnego państwa, to czy pretensje o to należy mieć do muzułmanów?

czwartek, 17 września 2015

Leki sieroce

W 1983 r. w USA przyjęty został tzw. Orphan Drug Act (Ustawa dot. Sierocych Leków), który zakładał duże zwolnienia podatkowe, subsydia na badania, szybką ścieżkę akceptacji leków oraz silne prawa patentowe dla firm, które będą tworzyć i produkować leki na rzadkie choroby, na które w USA choruje mniej, niż 200 tys. ludzi (tzw. orphan drugs, leki - sieroty, których nikt nie chce wynaleźć ani wytwarzać). Dotąd firmy farmaceutyczne nie były zainteresowane tymi lekami, gdyż (w ich mniemaniu) odbiorców na nie było za mało, by stanowiło to atrakcyjny dla nich rynek. Racjonalne wytłumaczenie, nie można mu nic zarzucić.

Na podstawie ODA, przez 25 lat do obiegu wprowadzono 370 takich leków. W 2008 r. okazało się, że orphan drugs dają 74% dochodu firmom farmaceutycznym, w tym także wielkim korporacjom w rodzaju GlaxoSmithKline, Roche, Johnson&Johnson czy Pfizer.
Taka ciekawostka, ale można się przy niej zadumać nad takimi kwestiami, jak to, czy:
- prywatne firmy są nieomylne?
- suma racjonalnych decyzji firm na wolnym rynku daje zawsze optymalne wyniki?
- interwencje państwa zawsze psują rynek?
- Stany Zjednoczone są tym ideałem państwa wolnorynkowego, na jakie są kreowane?
and last but not least:
- czy państwo nie powinno mieć innych celów i priorytetów, niż "zarobić na siebie", jak prywatne korporacje?

Ciekaw jestem, jakiego łamańca intelektualnego użyliby fundamentaliści, by w tej sytuacji obronić swoją wizję doskonałego rynku. Większość pewnie powiedziałaby jakąś głupotę w stylu "wyjątek potwierdzający regułę" i że to tylko odosobniony przypadek (mogę takich "jednorazowych przypadków" przytoczyć więcej).

niedziela, 13 września 2015

12 sprawiedliwych

W 2008 r., po wybuchu kryzysu finansowego, królowa angielska złożyła wizytę w London School of Economics, gdzie zadała jedno proste pytanie - "jeśli ten kryzys jest tak wielki, czemu nikt go nie przewidział?". Z odpowiedzią ekonomiści męczyli się bardzo długo i w końcu stwierdzili, że był to "błąd zbiorowej wyobraźni" - cokolwiek to znaczy. Najczęściej też powtarzano, że nikt nie był tego w stanie przewidzieć.

W 2009 r. Dirk Bezemer z Uniwersytetu Groningen sprawdził, czy faktycznie tak było. Przejrzał wszystkie publikacje z okresu sprzed kryzysu, w których zawarte były ostrzeżenia o nadciągającym załamaniu. Oczywiście, że wariatów na świecie nie brakuje, w tym piszących i publikujących, i któremuś mogło się trafić z "przepowiednią", więc dodatkowym kryterium było to, czy tej prognozie towarzyszyło solidne uzasadnienie - w postaci obliczeń i opisu teorii.

Nie wiem, ilu jest ekonomistów na świecie. Może dziesiątki, może setki tysięcy. Oczywiście, specjalizacje są różne i tylko niektórzy zajmują się badaniem koniunktury. Ale na pewno w każdym kraju jest co najmniej jeden ośrodek (choćby rządowy albo banku centralnego), którego jest to głównym zadaniem. W każdym bądź razie specjalistów od koniunktury brakować nie powinno.

Bezemer naliczył 12 osób, które prawidłowo przewidziały kryzys. Liczba przypadkowo magiczna, ale ważniejszy jest fakt, że to jednak żenująco mało. Co można by powiedzieć o inżynierach, gdyby się okazało, że tylko 12 z nich buduje mosty, które się nie zawalają? Albo gdyby tylko pacjenci 12 chirurgów przeżywaliby operacje? Ekonomiści nie są szczególnie upośledzoną umysłowo grupą społeczną, ich błąd nie mógł więc wynikać z tego, że coś zrozumieli źle.

Co więc wyróżniało tych 12 ekonomistów? Żaden nie kierował się dominującą, neoklasyczną teorią ekonomiczną. Jak bardzo dominującą, to wskazują słowa prof. Keen'a, jednego z owych dwunastu, który stwierdził, że upubliczniając swoje ostrzeżenia przed kryzysem ryzykował swoją karierę zawodową. Policzył zresztą później, że na świecie 95% uczelni wykłada jedynie ekonomię neoklasyczną, pomijając zupełnie wszystkie inne teorie. Nie inaczej jest zresztą w Polsce, gdzie na marginesie wspomni się Keynesa (taki gość, co chciał interwencji państwa, ale się na tym przejechał), może Marksa (zło wcielone jako jedyna istniejąca alternatywa dla prawdziwie słusznej wersji ekonomii), a poza tym nic więcej - pranie mózgu od samego początku. Całe bogactwo różnych odmian ekonomii jest pomijane. Dlatego też tak wielkim zaskoczeniem dla niektórych prostszych umysłów jest to, że ekonomia nie dzieli się jedynie na słuszną kapitalistyczną i niesłuszną socjalistyczną. Świat nie jest taki prosty.

P.S. Nie, ja nie przewidziałem kryzysu. Kiedy już było wiadomo, że jest, sądziłem, że będzie to standardowe spowolnienie, jakie występuje średnio co 7-10 lat (tzw. cykl Juglara), bo mijało właśnie 8 lat od poprzedniego załamania związanego ze spekulacją na dotcom'ach w 2000 r. Myliłem się.

piątek, 11 września 2015

Las minaretów - extended version


Nie mam zamiaru nikogo do niczego przekonywać, bo mi na tym nie zależy - nie czerpię żadnych korzyści z bycia za/przeciw/cokolwiek. Poza tym tych, co mają już wyrobiony pogląd nic nie przekona. Piszę to, bo lubię wiedzieć, a jak wiem, to po co mam wiedzieć sam. Bierzemy się więc za burzenie kolejnych mitów.

To nie są uchodźcy, tylko emigranci ekonomiczni! Chcą tylko zasiłków!
…i jednocześnie z tych samych gardeł…
To inwazja islamskich terrorystów!
…a z drugiej strony…
To biedni uchodźcy uciekający przed wojną w Syrii. Dzieci toną w morzu, nikt nie chce im pomóc!

Emigranci, uchodźcy, jak zwał, tak zwał, dzielą się na 3 oddzielne grupy, które łączy ze sobą… nic nie łączy. A tak, są muzułmanami. Mają też zazwyczaj dwoje rąk i nóg. Coś jednak mają wspólnego.

Grupa pierwsza, tzw. boat people, to emigranci ekonomiczni z Afryki Północnej, przede wszystkim z Maroka. Przeprawiają się przez Morze Śródziemne do Hiszpanii i Włoch (bo najbliżej), potem trafiają do Francji. Trwa to od lat, nic nowego w tym względzie nie ma.

Grupa druga to faktyczni uchodźcy z ogarniętej wojną domową Syrii, którzy poprzez Turcję docierają do Grecji (m.in. na wyspy greckie leżące u wybrzeży Turcji). Nazywając tych uchodźców Syryjczykami, popełniamy jednak duże uproszczenie. Syryjczycy dzielą się na wiele grup – m.in. arabskich sunnitów, alawitów (odmiana szyizmu), chrześcijan oraz Kurdów – które wzajemnie niezbyt się kochają. Dając więc ogólnie schronienie „Syryjczykom” w Unii importujemy też jednocześnie ich wewnętrzne konflikty. Był już na tym tle incydent w Warszawie czy tam Pruszkowie, który chcącym posłużył do złorzeczenia na złych muslimów.

Grupa trzecia to nowość, a są nimi muzułmanie bałkańscy, czyli zapewne Boszniacy, Kosowarzy i ewentualnie Albańczycy. Są uchodźcami ekonomicznymi, a czemu – wszystko powie poniższy wykres z 10 krajami o najwyższych wskaźnikach bezrobocia wśród osób młodych. Jest to też odpowiedź na to, dlaczego wśród tej grupy szturmującej granice Węgier dominują młodzi mężczyźni, bardzo chcący dotrzeć do Niemiec. I przy okazji można się zastanowić, gdzie się podziała serbska straż graniczna. Chociaż znając stosunek Serbów do muzułmanów, to pewnie jeszcze wskazują im drogę na wypadek, gdyby zabłądzili.


Te trzy fale emigrantów ruszyły na Europę jednocześnie, nałożyły się na siebie, ale są niezależne. Nie ma w tym żadnego islamskiego spisku czy skoordynowanego planu uderzenia na Europę. A mój osobisty stosunek do emigrantów/uchodźców? W sumie neutralny – uchodźców przyjąć, prowodyrów rozrób i fundamentalistów deportować, emigrantów ekonomicznych kto chce, niech bierze. O upadek kultury polskiej się nie martwię – myślę, że obecność Arabów nie wpłynie na to, czy będę miał większą ochotę na schabowego czy na kebaba. Poza tym prędzej ją wykończą rodzimi, zaściankowi ksenofobi.

Muzułmanie się szybko mnożą i niedługo wszystko zdominują!

Nieprawda. Jak już podawałem, w maksymalnie pesymistycznym scenariuszu potrzeba 130 lat, żeby liczba muzułmanów w Europie zrównała się z liczbą pozostałych mieszkańców. Wrażenie „mnożenia się” muzułmanów jest złudzeniem, jakie wynika z tego, że społeczność muzułmańska jest średnio młodsza od społeczeństwa europejskiego, więc widać przez to więcej ich dzieci. Jest to normalne zjawisko, bo emigrują głównie młodzi ludzie. Tak poza tym różnią się niewiele od swych sąsiadów. Poniżej struktura wiekowa mieszkańców Unii i emigrantów:



Muzułmanie to złodzieje i gwałciciele!

Tak, statystyka przestępstw wśród emigrantów muzułmańskich jest wyższa, niż miejscowej ludności. To samo dotyczy Afroamerykanów w USA. Co ich łączy? Religia? Nie - bieda i niskie wykształcenie. Zwalczanie przestępczości trzeba więc ukierunkować na przyczynę, jaką jest bieda, a nie na religię.

Muzułmanie w ogóle się nie asymilują!

Pomijając marginalne przypadki – asymilują się. Oto garść danych z Wielkiej Brytanii (tej nadmiernie liberalnej i tolerancyjnej dla szariatu) nt. tamtejszej społeczności muzułmańskiej.

73% muzułmanów za swoją jedyną narodowość uznaje brytyjską. Problemy z posługiwaniem się językiem angielskim ma 6% muzułmanów. Udział muzułmanów bez wykształcenia spadł z 39% w 2001 r. do 26% w 2011 r. 24% muzułmanów ma wykształcenie wyższe (średnia brytyjska – 27%). Wśród muzułmańskich studentów 43% to kobiety. Muzułmanie zajmujący wyższe stanowiska zawodowe to 5.5% populacji (średnia brytyjska – 7.6%).

Muzułmanie asymilują miejscową ludność!

Między 2001 a 2011 r. przybyło 15 254 brytyjskich i irlandzkich białych muzułmanów, wliczając w to urodzenia dzieci w rodzinach konwertytów. Średniorocznie wychodzi więc góra 1525 konwersji na islam. Dajcie więc spokój z takimi głupotami.

Bierzmy przykład z Niemców, którzy chcą przyjmować 0.5 mln uchodźców rocznie.

Bezrobocie w Niemczech to obecnie 5.3%. Wskaźnik urodzeń na 1000 mieszkańców wynosi 8.42, zaś wskaźnik zgonów – 11.29. A tak wygląda piramida populacyjna Niemiec:



Co to wszystko znaczy? Niemcy niedługo staną się krajem emerytów, mają wskaźnik urodzeń jeszcze niższy, niż w Polsce, liczba ludności będzie więc spadać. Do tego mają prawie pełne zatrudnienie. Potrzebują masy emigrantów, żeby uzupełnić powstającą lukę. Już wchłonęli m.in. 1.5 mln Turków, 560 tys. Polaków, 500 tys. Włochów, 290 tys. Greków i 250 tys. Rumunów. Pod szlachetnym obliczem Merkel kryje się ta niemiła prawda, że Niemcy potrzebują emigrantów równie mocno, co emigranci Niemiec. W sumie można tylko jej przyklasnąć – zręcznie upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. W porównaniu z tym polska polityka emigracyjna... errr, jaka polityka?

To zafałszowany obraz rzeczywistości! Statystyki kłamią!

Pewnie, po to są statystyki. Są dobre, jeśli potwierdzają to, co wiemy. Jak nie, widać są to złe statystyki. A tak poważniej – chciałbym dostawać złotówkę za każdym razem, jak ktoś mi wrzuca taki komentarz. Jak się komuś nie podobają statystyki, niech zrobi własne. Dlatego mam prośbę – jak już ktoś musi, bo go ciśnie ta podła statystyka, to zamiast komentować, niech kliknie w Pajacyka – będzie z tego przynajmniej jakiś pożytek.

czwartek, 10 września 2015

Las minaretów

Temat emigrantów (czy tez uchodźców) szczerze mówiąc mało mnie interesuje, ale widząc zalew memo-shitów, propagujących z jednej strony rasistowską i ksenofobiczną wizję inwazji islamskich terrorystów, a z drugiej radosne oczekiwanie na biednych braci zza gór i mórz, z którymi bardzo byśmy chcieli pokojowo współistnieć, poczułem się w jako takim obowiązku przyjrzeć się temu okiem nieco chłodniejszym. Zazwyczaj naszych polskich pseudoinformacyjnych mediów nie czytam, nie oglądam, bo po co sobie neurony niszczyć. Jak chcę się czegoś dowiedzieć, odpalam internet i się dowiaduję. Tak, o dziwo internet może służyć do wyszukiwania informacji, a nie tylko do oglądania zdjęć kotków. To poszukałem i ustaliłem, że muzułmanów w Europie jest całe 19.7 mln na 520 mln Europejczyków w strefie EU+ (Unia plus Islandia, Norwegia, Liechtenstein i Szwajcaria), co daje porażające 3.8% udziału ludności. Las minaretów.

A tak to wygląda w poszczególnych krajach:




Wyróżniają się Bułgaria i Cypr - tyle, że tam nie ma muzułmańskich imigrantów, tylko normalna mniejszość turecka, która sobie tam żyje od setek lat. Podobnie w Polsce czy na Litwie mieszkają Tatarzy - bardzo lojalni obywatele.

Teraz - jak rozdysponować te 160 tys. uchodźców po wszystkich krajach UE+ - to ile podskoczy udział muzułmanów? 0.03%. Inwazja na szeroką skalę, już pędzę kupować konserwy.

Zrobiłem sobie też symulację, ile czasu zajmie muzułmanom demograficzne opanowanie Europy, przy założeniu, że muzułmanki rodzą 2 razy więcej dzieci, niż Europejki (statystyka faktyczna jest taka, że przeciętna Europejka rodzi 1.5 dziecka, a muzułmanka 2.2). A do tego jeszcze co roku napływa z Islamistanu dodatkowe 1.5 mln uchodźców. I co? Trzeba 130 lat, żeby w Europie było tyle samo muzułmanów, co reszty Europejczyków. Przez te 130 lat to zdążą się zasymilować 10 razy i nauczyć Mazurka Dąbrowskiego wszystkie zwrotki na pamięć.

Tyle. Nie chcę więcej widzieć i słyszeć kretyństw o muzułmanach.

poniedziałek, 7 września 2015

Referendum

To, że referendum okazało się farsą, było do przewidzenia. Nie będę więc pisał o rzeczach oczywistych, bo od tego są telewizyjni komentatorzy oraz wszystkowiedzące specjalistki z kolorowych szmatławców. O rzeczy nieoczywistej więc.

Frekwencja wyniosła 7.8%, za Kukizowymi JOW-ami opowiedziało się 78.85% głosujących. Żenada, oczywiście, ale pomińmy to milczeniem, zwrócę za to uwagę na fakt, że na JOW-y zagłosowało dokładnie 1 829 995 osób. Ta liczba jednak robi już wrażenie. Przyjmijmy ostrożnie, że 90% tych osób to zwolennicy Kukiza - zostaje 1 646 996 ludzi. Frekwencja w ostatnich wyborach parlamentarnych wyniosła 48.92% i jeśli powtórzy się w 2015 r., to będziemy mieli jakieś 14 952 205 wyborców. Teraz dzielimy elektorat Kukiza przez liczbę wszystkich głosujących i wychodzi nam... 11%. Mało? Ja bym się martwił.

Nadzieja w tym, że beznadziejny procent z referendum ostatecznie zniechęci ludzi do Kukiza i ich elektorat przejmie kto inny. Niech to nawet będzie PiS, byleby do Sejmu nie wchodziły nowe, potencjalne przystawki.

sobota, 5 września 2015

Przemysł niemowląt

W początkach istnienia swego państwa Amerykanie musieli rozstrzygnąć wiele kwestii ustrojowych. Jedną z nich była polityka gospodarcza, na którą największy wpływ okazał się mieć pierwszy sekretarz skarbu USA - Alexander Hamilton. Sporną sprawą w owym czasie była relacja państwo - gospodarka, a dominującym wówczas poglądem był, promowany szczególnie przez Brytyjczyków, liberalizm i wolny handel. Wedle tej doktryny każde państwo miało się wyspecjalizować w produkcji określonych towarów, które następnie miało korzystnie wymieniać na towary z innych państw. Tym samym im mniejsze były bariery dla handlu, tym większe miały być zyski państw uczestniczących w takiej wymianie. Nazwane to zostało potem teorią przewagi komparatywnej, sformułowaną ostatecznie przez Davida Ricardo.

Pod koniec XVIII w. nowo powstałe Stany Zjednoczone były typowym krajem rolniczym, podczas gdy w Wielkiej Brytanii trwała już rewolucja przemysłowa. Amerykańscy zwolennicy wolnego handlu uznali więc, że USA powinny się wyspecjalizować w produkcji rolnej. Hamilton uważał jednak doktrynę wolnego handlu za propagandowy wymysł Brytyjczyków, mający zatrzymać rozwój przemysłu w koloniach i podtrzymywać w ten sposób ich zależność od handlu z Koroną. Według niego, w warunkach wolnego handlu przemysł brytyjski, jako najbardziej dojrzały i zaawansowany technologicznie, wygra konkurencję z dopiero powstającymi przedsiębiorstwami przemysłowymi w innych krajach. Taki "raczkujący przemysł" [ang. infant industry] wymaga więc ochrony ze strony państwa, zanim nie osiągnie dojrzałości i nie będzie w stanie samodzielnie stawić czoła konkurencji.

Poglądy Hamiltona stały się wyznacznikiem amerykańskiej polityki gospodarczej na kolejne stulecie. Wprowadzono cła zaporowe na zagraniczne towary, za wyjątkiem surowców potrzebnych amerykańskiemu przemysłowi. Prawo patentowe nie chroniło też wynalazków tworzonych przez cudzoziemców. Dzięki temu USA z państwa rolniczego stały się największą potęgą przemysłową w XX wieku.

A wówczas zaczęły propagować na świecie politykę wolnego handlu i ochrony praw autorskich...