czwartek, 22 października 2015

Dygresja o progresji

O podatkach można by pisać dużo, ale dziś zajmę się tylko tym, jakie są uzasadnienia tego, czy podatki powinny być progresywne czy liniowe. Ogólnie argumenty można podzielić na dwie kategorie - moralne i merytoryczne. Często jedne są mylone z drugimi, ale tutaj chciałbym je bardzo wyraźnie rozdzielić. To, co bowiem jest uważane za moralnie słuszne, niekoniecznie jest efektywne.

Ogólnie w sprawie podatków dochodowych, pomijając różnorakie szczegóły, istnieją dwa zasadnicze stanowiska - pierwsze, że stawki podatkowe dla wszystkich powinny być jednakowe (liniowe), drugie, że stawki podatkowe powinny być coraz wyższe, im wyższe się dochody uzyskuje (progresywne).

Argument moralny za liniowością, pomimo różnych sformułowań, sprowadza się do jednego - wszyscy powinni być traktowani równo, nie powinno więc się żądać więcej od kogoś, tylko dlatego, że zarabia więcej (nie należy "karać" za zaradność). Z tą zaradnością bywa różnie, ale OK, przyjmujemy argument, że wszyscy powinni być traktowani tak samo - jest to w końcu fundament demokracji.

Argumenty merytoryczne za liniowością są właściwie dwa. Pierwszy, że im wyższe stawki podatku, tym ludzie są bardziej skłonni unikać ich płacenia - choć to samo można powiedzieć przy wysokich podatkach liniowych, to jednak zazwyczaj używa się tego do obrony niższych stawek dla ludzi zamożnych (czyli zrównanych z poziomem najniższym). Drugi argument jest taki, że im ludzie zamożniejsi mają niższe podatki, tym więcej inwestują i dzięki temu gospodarka się rozwija.

Argument moralny za progresją jest taki, że sprawiedliwość społeczna, konieczność pomocy ludziom najbardziej potrzebującym wymaga redystrybucji części dochodu od najzamożniejszych do najuboższych. Jest to jakieś odbicie chociażby wartości religijnych (wspieranie ubogich jest mocno akcentowane zarówno w chrześcijaństwie, jak i choćby islamie). Tutaj można się jednak zastanowić, czy to wspomaganie nie powinno być dobrowolne, a nie wymuszone.

Argument merytoryczny za progresją jest taki, że dzięki redystrybucji dochodów zwiększa się konsumpcja wśród osób najniżej uposażonych, co przekłada się na wzrost popytu na produkcję, to z kolei prowadzi do wzrostu PKB, wzrost PKB do wzrostu dochodów wszystkich, w tym ludzi zamożnych. Tego efektu nie ma przy samym wzroście dochodów u osób zamożnych, gdyż te i tak konsumują już tyle, ile chcą - nie będzie więc wzrostu popytu, produkcji, PKB itd. Inny argument jest taki, że ludzie zamożni w większym stopniu korzystają z usług i infrastruktury państwa, powinni więc więcej na jej utrzymanie łożyć.

Teraz rozstrzygnięcie - moje prywatne, oczywiście. Gdyby było jakieś obiektywne, to pewnie by nie było tylu dyskusji. Formułki typu sprawiedliwość społeczna do mnie nie przemawiają. Są to tak wielkie ogólniki, że istnieje ryzyko, że pod to można podciągnąć wszystko. Używali ich komuniści, by usprawiedliwiać swój gospodarczy bandytyzm. Jeśli ktoś chce wspierać współbliźnich, proszę bardzo, ale niech robi to na swój rachunek. Bardziej do mnie przemawia argument równego traktowania i pod tym względem podatek liniowy wydaje się stać moralnie wyżej.

Jeśli chodzi o merytorykę, to niestety jest dokładnie odwrotnie. Zostało to już udowodnione wielokrotnie, na podstawie realnych danych, że podatki progresywne sprzyjają wzrostowi gospodarczemu. Tak było m.in. w USA, w okresie tzw. "złotego wieku kapitalizmu" lat 50-tych i 60-tych, gdy górna stawka podatku dla osób najzamożniejszych wynosiła 92% (!). Wówczas też dochody osób najzamożniejszych rosły szybciej, niż w okresie od lat 80-tych, po spłaszczeniu progresji podatkowej. Twierdzenia przeciwne są oparte jedynie na teoretycznych modelach, które okazały się nie mieć żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości, a miały jedynie niby merytorycznie podeprzeć argumentację moralną. Obecnie liniowe stawki podatku ma m.in. Rosja i Mongolia, trudno je jednak uznać za wzór rozwoju kapitalistycznego. Także twierdzenia, że przy niskich stawkach nie będzie unikania podatków oraz wyższe dochody zapewnią inwestycje, są nieprawdziwe. Podatków unika się przy każdej stawce i w każdych okolicznościach - nikt ich nie lubi płacić, więc jak może, to nie płaci. Także wyższe dochody osób zamożnych nie przekładają się automatycznie na wzrost inwestycji - po co mają inwestować, skoro konsumpcja pozostaje na niezmiennym poziomie i nie ma sensu zwiększać zdolności wytwórczych?

Tu właśnie mamy zasadniczy problem - która argumentacja jest ważniejsza, moralna czy merytoryczna? Dla części ważniejsza jest moralność, bez względu na okoliczności, dla innych - efektywność i trzymanie się realiów. Trzeba by coś wybrać i ewentualnie zmienić drugą stronę - i tu uważam, że o ile z rzeczywistością ciężko się walczy i raczej merytoryki nie oszukamy, to moralność jest jednak wytworem kultury, a ta ciągle się zmienia (nawet, jeśli powoli). Jakiś czas temu czytałem powieść Zoli osadzonej w XIX-wiecznym Paryżu, gdzie było opisane, jak to kobiety nocujące w hotelu albo spacerujące po ulicy bez towarzystwa mężczyzny, były automatycznie uznawane za prostytutki i wyłapywane przez policję. Taka była wówczas moralność - współcześnie możemy się tylko dziwić. Zasady moralne nie są niezmienne - kobiety zaczęły być potrzebne w fabrykach, to i trzeba było zaakceptować ich autonomię i prawa równe z mężczyznami. To samo z czasem może stać się z podatkami progresywnymi. W dłuższym okresie czasu one się opłacają wszystkim. Pewnie, to boli, gdy się ciężko haruje, a w zamian za to masz oddać więcej, niż ci, którzy wykonują niżej opłacaną pracę. Ale to inwestycja. Dzięki temu dochody mogą rosnąć szybciej, więc te podatki się zwrócą. I z czasem nasze zasady moralne może też ulegną modyfikacji (jak, nie wiem, ale to możliwe), i znajdzie się takie kulturowe uzasadnienie nierównego opodatkowania.

Innym rozwiązaniem jest też konfigurowanie różnych rodzajów podatków tak, by dawały ten sam efekt redystrybucyjny bez progresji. Czyli mógłby istnieć podatek liniowy od dochodów, ale przy mocno zróżnicowanych stawkach VAT - np. zerowych na podstawowe produkty, jak żywność czy ubrania, a bardzo wysokich na produkty luksusowe, kupowane tylko przez najzamożniejszych. Jest to jakaś opcja, która mi na razie wydaje się kusząca (nie zgłębiałem mocno tego tematu, więc nie chcę się ostatecznie deklarować za czy przeciw), ale w tej chwili jest nie do wprowadzenia ze względu na ograniczenia nakładane na stawki VAT przez regulacje unijne. Zostaje więc na razie niestety tylko ta brzydka progresja.

4 komentarze:

  1. Problem z progresją, zwłaszcza taką szaloną jak 75%, jest taki że najbogatsi mogą jej najzwyczajniej nie płacić (jak każdego podatku, ale tutaj mamy silniejszy bodziec), bo na świecie jest wystarczająco dużo rajów podatkowych, albo po prostu można się przenieść do kraju sąsiedniego. Dobrym przykładem tutaj jest porażka tego podatku we Francji.

    Akurat tutaj jestem dużo bardziej zwolennikiem VATu i innych podatków od konsumpcji (i wręcz zlikwidowania podatku dochodowego). Jeśli chcemy redystrybuować kapitał, to niekoniecznie w formie dochodu. Bo nawet jeśli uciekniesz z podatkami za granicę, ale żyjesz i konsumujesz w Polsce to dobrze jest jakbyś tu płacić podatki. Nie mówiąc o tym, że można bardziej opodatkować towary luksusowe, a nie tykać inwestycji, które pomagają gospodarce w długim okresie.

    OdpowiedzUsuń
  2. To powtórzenie argumentów wymienionych wyżej - że nikt nie będzie płacił wysokich podatków oraz że przy niskich podatkach ludzie zamożni będą inwestować. Oba te argumenty okazały się nieprawdziwe w praktyce. Jeśli chodzi o raje podatkowe - są możliwości uszczelnienia systemu podatkowego. Może nie idealnego, ale zawsze lepszego w porównaniu do tego dziurawego systemu, jaki jest obecnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro te artumenty są nieprawdziwe to dlaczego Francja się wycofuje z z 75% podatku? Chyba jednak jest w tym ziarno prawdy. Poza tym możesz mi pokazać badania to udowadniające na przykładzie USA? Bo akurat korelacja nie koniecznie oznacza kauzację i w latach 50 i 60 większym motorem rozwoju dla USA raczej był fakt, że były jedyną nie zniszczoną przez wojnę gospodarką, która mogła wspaniale wszystko eksportować, do tego mocno kontrolująca handel międzynarodowy dzięki Bretton Woods. Tak jest przynajmniej na moje oko, dlatego z chęcią bym poczytał opracowania mówiące o czymś innym (serio, bez sarkazmu), bo wydaje się to właśnie kontr-intuicyjne dla mnie. Inna sprawa jeśli chodzi o merytoryczny argument za progresją (czyli zwiększanie PKB poprzez konsumpcję), PKB to strasznie gówniana metryka. Bo zgodnie z nią najlepiej byłoby jakby państwo zabierało cały dochód i przeznaczało 100% na konsumpcję, bo wtedy rośnie najszybciej i akurat wskaźnik inwestcji jest tam traktowany negatywnie.Tylko jak ma rosnąć jeśli nie będzie inwestycji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że Francja wycofuje się z 75% podatku nie oznacza, że ma rację. Oznacza tylko, że przeciwnicy tego podatku w rządzie francuskim zyskali przewagę nad jego zwolennikami. Ale zgadzam się, że poziom 75% może być już przesadą w progresji. Z drugiej strony wprowadzenie lub nie dodatkowego poziomu opodatkowania dla bardzo zamożnych ludzi (zazwyczaj oznacza to góra parę tysięcy obywateli), ze względu na swą marginalność nie ma większego wpływu na budżet czy redystrybucję dochodów. Bardziej ma to wydźwięk polityczny czy wręcz propagandowy.
      Czy USA po II wojnie rosły dlatego, że miały niezniszczoną gospodarkę i dużo eksportowały? Musiałbym spojrzeć na statystyki eksportu, więc wolałbym teraz nie zgadywać - jakkolwiek możliwe, że eksport wytworów wysokiej technologii mógł być jak najbardziej jednym z kół napędowych USA. Nie zmienia to faktu, że USA dysponowało także potężnym rynkiem wewnętrznym. Również kraje europejskie, zniszczone przez wojnę, a już zwłaszcza Niemcy ze swym "Wirtschaftswunder", miały bardzo duży wzrost gospodarczy. Owszem, startowały z niższego pułapu, ale też stosowały przy tym bardzo socjalną politykę.
      Co do konsumpcji i inwestycji. Oczywiście, 100% konsumpcji jest bez sensu. Po krótkim boomie brak inwestycji, choćby odtworzeniowych, spowoduje w konsekwencji spadek zdolności produkcyjnych - skończy się to ostatecznie inflacją, gdy popyt nie napotka odpowiedniej podaży. Nie można też przesadzić w drugą stronę, gdyż przerost zdolności wytwórczych przy niskim popycie skończy się kryzysem nadprodukcji. Najlepszą regułą, jaką dotychczas wymyślono, jest wzrost wynagrodzeń skorelowany ze wzrostem wydajności pracy. Wówczas przyrost zdolności wytwórczych spotyka się ze przyrostem popytu i unika się obu ww. pułapek. Zazwyczaj wolny rynek radzi sobie z tym lepiej lub gorzej, rolą państwa jest korygować odchylenia w jedną lub drugą stronę (np. poprzez progresję podatkową, regulacje rynku pracy czy inwestycje publiczne).
      Teraz o samej progresji - otóż w zależności od poziomu dochodu koszyk konsumowanych dóbr jest różny. Im wyższy dochód, tym mniejszy ich udział jest konsumowany. Każdy ma taki sam (mniej więcej) żołądek i ogólnie zbliżone potrzeby. To, że jeden człowiek zarabia 5 razy więcej, niż drugi człowiek, nie oznacza, że je 5 razy więcej. Je tyle samo, co najwyżej tylko trochę smaczniej. Ludzie zamożni dużo więcej oszczędzają - wzrost ich dochodów tylko w niewielkim stopniu przekłada się więc na wzrost konsumpcji (jeśli już, to raczej luksusowej). To właśnie wzrost dochodów osób mniej zamożnych daje największy przyrost konsumpcji, a przyrost konsumpcji - przy niewykorzystanych dotąd zdolnościach produkcyjnych (np. wynikających ze wzrostu wydajności) - daje w efekcie wzrost gospodarczy.
      Pewnie, że PKB jest słabym wskaźnikiem. Lepiej jest korzystać z wielu wskaźników, wliczając w to PKB. Dobrze było by dodać oczekiwaną długość życia, udział ludności na granicy ubóstwa, poziom wykształcenia, dostęp do opieki zdrowotnej itd. Ale też powiedzmy sobie szczerze, przy słabej gospodarce o całej reszcie można tylko pomarzyć. Działa to zresztą też w drugą stronę - bez dbałości o zdrowie, edukację, naukę można zapomnieć o sensownych podstawach wzrostu w długim okresie.
      Źródła różnych danych, z których czerpię: korzystałem z danych OECD dot. wskaźnika Gini'ego (post: http://blogpoland.blogspot.com/2015/08/zebraem-dane-z-oecd-dotyczace.html), oprócz tego jest też nowy raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego nt. nierówności (https://www.imf.org/external/pubs/ft/sdn/2015/sdn1513.pdf). Ciekawe opracowania dot. nierówności dochodowych i konsumpcji napędzanej kredytem znajdują się tu: http://www.economics.uni-linz.ac.at/papers/2012/wp1214.pdf, http://www.boeckler.de/pdf/v_2012_10_25_kapeller_schuetz.pdf.

      Usuń